Hej, w góry w góry…

Magia Tatr działa na mnie zawsze. Ilekroć myślę o górach, zawsze przed oczami mam przepiękne tatrzańskie szlaki, które złaziłam w latach studenckich z przyjaciółmi. Bywałam tu o każdej porze roku i zawsze wracałam zakochana w tym miejscu. Oczywiście z niedosytem, bo choć te polskie Tatry wielkie nie są, to nie mogę powiedzieć, żebym całą mapę szlaków miała po tylu już wędrówkach w głowie. Zawsze coś odkrywam, zawsze eksploruję, a szlaki na których byłam wciąż zachwycają. No i Orla Perć… wciąż czeka, aż się odważę…

Dwa lata temu Pan Tata odkrył Tatry przed 5-letnim wówczas Franciszkiem, który tak jak my, choć bardzo malutki jeszcze turysta, wpadł w te Tatry jak śliwka w kompot i od czasu tamtej męskiej wyprawy (gdzie złazili całe Tatry Zachodnie, robiąc dziennie, też w deszczu, ponad 20 km po górach!) ciągle pytał, kiedy w te skały znowu pojedziemy.

No więc nie było na co czekać. Już w pełnej ekipie, powiększonej o naszego Mikołajka i początkującego górskiego turystę Maksia obraliśmy znany już kierunek. Pomysł wydawał się dość skomplikowany, bo założeniem było chodzić po górach, nie zaś po Krupówkach, a prognoza pogody nie rokowała najlepiej. W efekcie wędrując w piątkę, przez 4 dni doświadczyliśmy 3 pór roku, odwiedziliśmy 4 schroniska górskie, zjedliśmy pewnie z tuzin kanapeczek i innych frykasów, a chłopaki okazali się najlepszymi kompanami w podróży, jakich mogliśmy sobie wymarzyć. Za rok znowu wracamy w góry! Oby Mikołajek mógł już wsiąść do plecaka – ależ to będzie szalona wygoda dla wielbłądziej matki i ojca :)