Wojowanie z Vojtą

Właśnie skończyliśmy turnus rehabilitacyjny z nową dla nas metodą rehabilitacji Vojtą. Działo się dużo, emocji mnóstwo, wiedzy jeszcze więcej, ale przede wszystkim EFEKTY! Ale po kolei.

Jak do jeża

O Vojcie słyszeliśmy od początku, że ciężka, że dzieci płaczą i się traumatyzują… że trzeba 4 razy dziennie w domu tak „męczyć” dziecko, że to dla niektórych, a nie dla wszystkich… no cóż – nie zachęcało. Zaczęliśmy od 1 miesiąca ćwiczyć Mikołajka terapią NDT Bobath – i w tej terapii zostaliśmy do dzisiaj. Gdy Mikołaj skończył rok postanowiliśmy zobaczyć, na czym w ogóle polega Vojta, więc wykupiliśmy 2-3 takie terapie, aby nauczyć się podstawowych chwytów i dać małemu szansę sprawdzić, czy on należy do tych, co to się nadają na Vojtę, czy się nie nadają. No i…. płakał. Tak, rzewnymi łzami, swoim cichym kocim krzykiem dawał znać, że mu się nie podoba, a matka z ojcem stali ze złamanym sercem i żadne nie podjęło dalszej próby tych oto „katuszy”.

Minął kolejny rok, a my po raz drugi, jak do jeża, podeszliśmy do tematu. Tym razem inaczej – turnusowo i u najlepszych z najlepszych. I na końcu Polski – co nie jest bez znaczenia ;) Temat powracał, bo Mikołaj rozwijał się wolniutko, acz regularnie i widać było małe postępy. Wydawałoby się, że Vojta nie będzie nam niezbędna. Jednak nie mogłabym spać spokojnie, gdybym nie spróbowała. I z założenia miałam powiedzieć: nie dziękuję, Bobath nam wystarczy, ale fajnie było, doświadczyłam i mam własne zdanie. O!

Gdy Bobathowiec wysłał nas na Vojtę…

Na turnus namówiła nas nasza wspaniała fizjoterapeutka z Warszawy Marlena. Zna Mikołaja i jego możliwości prawie od początku i mając otwarty umysł, także na inne metody, podpowiedziała, żeby spróbować z Martyną Brychcy. Z nikim innym :) No więc jak kazali, tak zrobiliśmy. I oto karkonoski turnus stał się faktem!

Turnus to 4 zajęcia dziennie – 2 z Vojty (z Martyną i z Sylwią) oraz 45 min z NDT Bobath i 45 min z technik powięziowych (powiedzmy, że dla uproszczenia to taki specjalistyczny masaż). Nie będę się rozpisywać i zanudzać Was, jak to działa i co robiliśmy szczegółowo – jak to ja, pokażę Wam oczywiście mały fotoreportaż :)

Vojtowanie z Martynką

Vojtowanie z Sylwią

Techniki powięziowe by Dominika – czyli słodki relaks dla Mikołajskiego

Fizjoterapia metodą NDT Bobath – Karolina łączy terapię Bobatha z Vojtą – cudownie poznawać takie otwarte i mądre osoby :)

A na koniec dnia jeszcze koszulkowy uśmiech ;)

Trafić na swoich

Tu należą się wielkie podziękowania dla naszych terapeutek za wielką wiedzę, cierpliwość, uśmiech i wspaniałą atmosferę. Atmosfera przy Vojcie jest bardzo ważna, bo nie da się ukryć, że nie są to ćwiczenia łatwe i przyjemne, ale wszystko da się z dzieckiem przepracować, jeśli tylko jest współpraca i rozmowa i uśmiech. To były fantastyczne 2 tygodnie razem! <3

Turnusowe dziewczyny i chłopaki

Nie byłoby turnusu bez fantastycznych spotkań z mądrymi mamami i ich przecudownymi i bardzo walecznymi pociechami. Długie rozmowy, wspólne spacery i wymiana mnóstwa doświadczeń to wielka wartość dodana do codziennej wymagającej terapii. Ciekawe jest, że osoby, które spotykam na turnusach to ludzie radośni, zaangażowani, pełni wiary w swoje maluchy i działający na wielu polach. Taka jest też moja filozofia życia, którą przemycam m.in. w projekcie fotograficznym Nauczyciele miłości. A że świat jest mały to wiadomo ;) Spotkałam tu rodziny już zgłoszone do mojego projektu, właśnie z turnusowymi dzieciaczkami. I udało mi się nawet zrobić 2 sesje! W tych pięknych okolicznościach przyrody rzecz jasna <3 Ja to mam szczęście, co? :)

Po godzinach – plenerowo, a jak!

Kto nas zna, ten wie, że my to długo w miejscu nie usiedzimy, zatem gdy tylko zajęcia dobiegały końca, wskakiwaliśmy na rower, wędrowaliśmy po okolicznych górach i miasteczkach, piknikowaliśmy o zachodzie słońca… Reset był nam potrzebny, oj był! I zdecydowanie polecamy okoliczne aktywności. Pięknie nam było!

A efekty Vojtowania widać było już kilka dni po rozpoczęciu ćwiczeń :D

 

I niezastąpione rowerowanie – z małym oszukiwaniem elektrycznym ;) Fantastyczna sprawa!

A po turnusie zrobiliśmy sobie kilka dni zasłużonej laby w cudownych Karkonoszach. Z naszą najulubieńszą ekipą, która dzielnie dojechała do nas prawie 500 km ruszyliśmy na podbój górskich szlaków…

Ale o tym następnym razem ;)

Hej w góry w góry….